region
Nawet kilka razy w ciągu tygodnia wyjeżdżają do niewybuchów saperzy z 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej. Najczęściej są to granaty moździerzowe i pociski artyleryjskie, ale zdarza się też, że wojskowi podejmują miny przeciwpiechotne i przeciwpancerne, pociski rakietowe, a nawet bomby lotnicze. Wszystkie – grożą detonacją.
Niektóre są tak niebezpieczne, że trzeba je zdetonować w miejscu znalezienia, bo przewiezienie ich na poligon jest zbyt ryzykowne. Dlaczego tak się dzieje, wyjaśnia st. chor. sztab. Wacław Maksymiuk, dowódca patrolu saperskiego z Giżycka.
Niedawno rozpoczął się sezon na prace w polu, a to właśnie rolnicy bardzo często natrafiają na pozostałości z czasów wojennych. W minionym tygodniu (21.05) rolnik z powiatu węgorzewskiego natrafił na pocisk artyleryjski. Mężczyzna powiadomił policję, a znaleziskiem zajęli się saperzy.
Co zrobić, gdy znajdziemy w ziemi przedmiot wyglądający na niewybuch? Przede wszystkim go nie ruszać. O fakcie należy poinformować służby. Nawet, jeśli okaże się, że nie jest to materiał wybuchowy, w tym wypadku warto dmuchać na zimne. Pomyłka zgłaszającego nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami.
Saperzy, mówiąc o ryzyku detonacji wojennych „pamiątek”, nie wyolbrzymiają skali problemu. Wacław Maksymiuk jest w stanie wymienić kilka sytuacji z niewybuchami tylko z zeszłego roku, które dla osób zafascynowanych militarnymi znaleziskami zakończyły się tragicznie.
Saperzy z 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej działają na terenie powiatów: giżyckiego, kętrzyńskiego, węgorzewskiego, oleckiego i gołdapskiego, suwalskiego, sejneńskiego i augustowskiego.
Patrol ma obowiązek podjąć niewybuch w ciągu trzech dni. Czas ten ulega skróceniu do 24 godzin, gdy niebezpieczne znalezisko znajduje się na przykład w pobliżu szkoły czy zabudowań. Tylko w ubiegłym roku saperzy z Giżycka wyjeżdżali na 247 interwencji. Od początku tego roku wzywano ich 70 razy.